blog

Żółty dom

Dziś chciałabym podzielić się osobistą historią.

Żółty dom to miejsce, w którym nauczyłam się pić kawę i układać pasjansa. To tam jadłam najlepsze placki ziemniaczane, a do obiadu piłam kompot. Żółty dom był dla mnie zawsze – choć odkryłam to dopiero niedawno –  gwarantem stałości i bezpieczeństwa. Tam, odkąd pamiętam, byli dziadkowie D. i S. To właśnie tam często byłam, rzadko bywałam.

Publikacja ukazała się nakładem Naczelnej Dyrekcji Archiwów Państwowych w tomie „Historie z rodzinnych archiwów” (Warszawa 2021)

Żółty dom to miejsce, w którym od niedawna nie ma już dziadków D. i S.

Żółty dom, choć nic się w nim nie zmieniło, dla mnie stracił kolor i tego nic już nie zmieni. Ale za sprawą niezwykłych splotów zdarzeń, żółty dom ma dziś nowa formę… papierową.

Gdy wybuchła pandemia postanowiłam spisać te fragmenty historii z życia dziadków D. i S., które zawsze najbardziej mnie fascynowały – okres wojny, ich dzieciństwo i wczesną młodość.

Cieszę się ogromnie, że ten pomysł zrealizowany ad hoc,  bez planu i przygotowania  ma taki właśnie finał. Cieszę się, ze zdążyliśmy w biegu przeciw gasnącej pamięci dziadków D i S., przeciw postępującym chorobom, przeciw odchodzeniu.

Pamiętam, że Babcia D.  i Dziadek S.  droczyli się czasem ze sobą, które z nich odejdzie jako pierwsze. Żadne z nich nie chciało zostać samo. Gdy Babcia zachorowała, najpierw przez kilka miesięcy była w domu, potem w szpitalu, a ostatecznie w hospicjum. Dziadek S. miał się jeszcze wówczas całkiem dobrze, choć demencja sprawiała, że coraz mniej pytał, rozumiał, przyjmował. Gdy Babcia umarła, dziadek nie dowiedział się o tym,  i – nie wiedząc do końca – zmarł spokojnie po niespełna dwóch miesiącach.  Ani Babcia D. ani dziadek S., choć to niezwykłe, nie przeżywało śmierci drugiego, a wraz z nią żałoby, pustki, straty, czyli tego, czego obawiali się najbardziej. Żyli więc ze sobą razem i nieprzerwanie siedemdziesiąt osiem lat.

Oto fragment zakończenia, jakie znalazło się w papierowej formie „Żółtego domu”.

Spis drzew w sadzie prowadzony przez Babcię D.

 

Spis telefonów prowadzony przez Dziadka S.

Pepina Ribstona, Kirka, Princess, Moorpark, Piękna z Rept, Faworytka, Cesarz Wilhelm. Wykaz ten brzmi jak spis postaci, które pomieszały się z dramatów Szekspira i Słowackiego.  Znakomita obsada. Jeśli jednak weźmiemy rzecz nieco bardziej dosłownie, to ob-sadzenie dotyczy około hektara sadu. Nie chodzi więc o osoby dramatu, ale o…drzewa. Zresztą dziś właściwie nikogo nie powinien już dziwić taki gatunkowy ewenement. Z obecną wiedzą o tym, co potrafią drzewa i jak znakomicie się komunikują1, wyobrażam sobie powstanie literackiego gatunku, w którym to właśnie one opowiadają swoje historie. Pepina została posadzona w 1963 roku, Linda jest jabłonią od Zenka, a Kirka śliwą. W pierwszym rzędzie dumnie pręży się czereśnia marchijska razem ze swoimi dwiema przyjaciółkami, a tuż za nimi Pepina. Z trzydziestą szóstą notą i znakiem zapytania zamyka rząd Kirka.

Spis drzew w sadzie jest dokładnie tym, co charakteryzuje Babcię D. – skrupulatna, i konsekwentna, z zapiskami i notatkami na każdą okazję. Córka urzędnika i wnuczka piekarza z zamiłowaniem do przeliczania rzeczywistości. Gdy w kościele pojawiały się nowe bukiety kwiatów, Babcia dokładnie wiedziała, ile jest w nich róż, a także ile par tańczyło w jej ulubionych pokazach łyżwiarstwa figurowego. Od lat prowadziła tak zwaną buchalterię, a przeliczoną w ten sposób i skatalogowaną rzeczywistość umieszczała w specjalnie przygotowanych tabelach i zestawieniach w kolejnych zeszytach, notesach i brulionach. Zapiski dotyczyły niemal wszystkiego. Był to chyba Babci sposób na porządkowanie świata. Pamiętam z dzieciństwa, jak siadała przy stole  w żółtym pokoju [sic!], w żółtym domu i starannie wypełniała kolejne strony.  Część z zapisków miała charakter „ilościowy”, a tam na przykład:

Luty 1982 rok – wydatki mięsne (kurczak 1,4 kg – 180 zł, łopatka 1,3 kg – 325 zł, metka 0,4 kg – 60 zł; w tym na kartki 4.471 zł, bez kartek za 974 zł)
Sierpień 1996 rok – pogrzeb Janki (5 gerberów) – 11,00 zł
Październik 1994 roku – „Przekrój” podrożał o 2.500 zł teraz 15.000 zł
Marzec 2004 roku – waloryzacja emerytury – 23, 57 zł
Orzechy 2008 rok – 36,5 kg rozdane (Wittowie 2 kg, Toboła 2 kg, Piotrowie 2 kg…)
Marzec 2013 – Ola dała na święta 400 zł

Z czasem w notesach Babcia uwzględniała coraz bardziej liczne kategorie o charakterze „jakościowym”.

Styczeń 1995 – denominacja złotego
Czerwiec 2008 roku – dostaliśmy od Włodków: kanapotapczan i 2 fotele i stół-ławę
Maj 2004 roku – Hela Nowaczyk nie wyprawiała imienin
Sierpień 2004 roku – w Jankowie byliśmy 3 tygodnie (31 VII – 21 VIII)
Czerwiec 2005 roku – Dzień Ojca robiliśmy sami. Była kawa z plackiem z wiśniami, lody, 2 szampany. Oli i Czesia nie było. Wieczorem był grill. Kiełbasę kupił Marek, pomidory, masło, chleb wspólnie.
Marzec 2013 roku – wybór nowego Ojca Świętego (13 III 2013) Georgio Mario Bergolio Franciszek I, Papież Benedykt  XVI abdykował z powodu złego stanu zdrowia

Te kroniki były nieocenionym dowodem w sprawie, gdy po latach ktoś próbował wykłócać się z Babcią, że „na pewno mnie wtedy nie było”.  Zawsze wtedy piorunem wstawała od stołu, przy wtórze Dziadka „D., nie tak szybko” i przynosiła odpowiednie akta. Oponent niechybnie przegrywał.

Dziadek S. też uwielbiał notatki. Spisywał różne rzeczy i w teczkach prowadził swoje małe archiwum – ze zdjęciami, wycinkami z gazet, własnymi odręcznymi notatkami. Zmysł kronikarski uruchamiał się Dziadkowi szczególnie 2 września. W dzień swoich imienin obok telefonu kładł kartkę i długopis.  Od 1994 roku zapisywał imiona osób, które dzwoniły do niego z życzeniami. Wieczorem z dumą odkreślał grubą kreską tych, którzy dobiegli z nim w życzeniowym maratonie do końca dnia. Spóźnionych też dopisywał, niechętnie, tuż pod kreską, bez taryfy ulgowej. W „tłustych” latach odnotowanych było nawet i trzydziestu siedmiu winszujących. Właściwie przez długi czas z roku na rok wahnięcia były nieznaczne. Ktoś  spóźniony spadał pod kreskę, ktoś na własne życzenie nie został odnotowany. Z czasem jednak ta radosna lista stała się mimowolnym sposobem ewidencjowania tych, którzy już nigdy nie zadzwonią… W braku numerka i imienia, wyrażało się znacznie więcej niż zapominalstwo.

Telefonów ubywało tak, jak drzew w sadzie. Każdy rząd Babcia D. odkreślała grubą linią; 1966 rok – trzydzieści cztery drzewa, 1967 rok – trzydzieści trzy.  Dziś z dwustu drzew w sadzie pozostało zaledwie kilka.

I jeszcze na koniec jedno wyliczenie. Po ślubie Dziadek S. i Babcia D. byli razem sześćdziesiąt cztery lata, a wcześniej spotykali się dziewięć lat, co daje oszałamiającą sumę siedemdziesięciu trzech wspólnych lat. Kiedyś przeczytałam, że dobre małżeństwo tworzy się wtedy, gdy małżonkowie nawzajem potrafią doglądać swoich ogródków, co mówiąc bardziej dosłownie oznacza, że interesują się nawzajem swoimi życiami. To zainteresowanie zawsze podziwiałam u Dziadków. Ale w czasie naszych spotkań odkryłam coś jeszcze bardziej niezwykłego. Dziadkowie swoje wspomnienia potrafili wzajemnie uzupełniać, dopytując się o daty, nazwiska, okoliczności zdarzeń. To było dla nich zupełnie naturalne, bo przez lata starannie „doglądali swoich ogródków”. Ale te wzajemne uzupełnienia nie dotyczyły jedynie okresu ich wspólnego życia, ale także wczesnych lat szkolnych, czy nawet głębokiego dzieciństwa. Oznacza to – i chyba tylko miłość potrafi udźwignąć taki arytmetyczny paradoks –  że w opowieściach przeżyli ze sobą znacznie więcej niż siedemdziesiąt trzy lata. A co najpiękniejsze, nie przeszkadzało to Dziadkowi, by w czasie naszych rozmów, ot tak, nagle, z czułością zwrócić się do Babci słowami: „Mamuchna, jakie ty masz duże dłonie….”

***

– A co ty właściwie robisz Kasiu? – zapytał Dziadek S., gdy na jednym z naszych ostatnich „zbieraczych” spotkań w żółtym domu fotografuję wiszące na ścianie obrazy.
Widzę, jak w ciągu ostatnich kilku miesięcy posunęła się jego choroba. Z ogromnym trudem wstaje i porusza się, niewiele już pamięta i kojarzy, zdecydowanie też więcej milczy.
– Zbieram ostatnie już materiały – odpowiadam – bo spisuję naszą rodzinną historię.
– A my już ci coś opowiedzieliśmy? – dziwi się Dziadek.
–Tak, już całkiem sporo – mówię z uśmiechem i jak nigdy wcześniej czuję, że choć małą drobinę udało mi się ocalić od zapomnienia.

PRZYPISY

  1. P. Wohlleben, Sekretne życie drzew, tłum. E. Kochanowska, Otwarte, Kraków 2006.
  2. K. Nowaczyk-Basińska, Żółty dom [w:] Historie z rodzinnych archiwów, Naczelna Dyrekcja Archiwów Państwowych, Warszawa 2021.
Back to list